Makaron dla matki - psychopatki....
Mówi się, że "małe dzieci - mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot". I jest w tym sporo racji. Gdy są maciupkie nie chcą ssać piersi, niektóre płaczą z powodów znanym tylko im samym, chcą pławić się ramionach matki bez końca, nie bacząc na narastające problemy z kręgosłupem Rodzicielki. Do tego refluksy, ząbkowania, uczenie się nocnika. Tematy mnożą się jak grzyby po deszczu. Bunt dwulatka i walenie głową o podłogę, pierwsze dni w przedszkolu i niekończące się, spazmatyczne łzy. Alergie, grypy, rotawirusy. Można oszaleć. Teraz mamy kolejny bunt ściśle związany z nadejściem nowego członka rodziny. Codziennie, a czasem nawet co godzinę dowiaduję się o sobie nowych rzeczy: nic nie rozumiem, nie słucham, jestem złą mamą bo nie spełniam każdego życzenia, łamię jej zasady, beznadziejnie się zachowuję, jestem stara i do tego wielka. I niby mój rozum wszystko rozumie, wie dokładnie, że to trudny okres dla małej czterolatki, która zmaga się każdego dnia z alergiami i pokusami jedzenia, którego jeść nie może, ale dzisiaj wyjątkowo serce pęka mi na tysiąc kawałków. Jestem zła, rozżalona i wyczerpana ciągłymi awanturami. Nie czuję się dzisiaj, tak wyjątkowo starsza i mądrzejsza, tylko dość zagubiona i bezsilna...w kolejnym temacie, który się pojawił. I wiem, że na tym polega w dużej mierze macierzyństwo: oprócz miłości wypełnione jest szeregiem przeszkód na drodze dziecka, które musimy z nim pokonać. To nasza rola - uczyć je nazywać emocje, znaleźć dla nich sensowne ujście, pokazywać, że złe reakcje są w życiu potrzebne. Ale oprócz tego, że jestem matką, jestem też człowiekiem i dziś domagam się dla siebie człowieczeństwa w tym domu, który podobno miał być naszym bezpiecznym gniazdkiem. Wiem, że wstanę rano i poczuje się na nowo lepiej, dostanę kolejne życie w tej grze. I być może stanie się tak za sprawą nie tylko błogiego snu, ale również makaronu, który właśnie skończyłam przygotowywać. To będzie makaron dla smutnej matki...