Wszystko zaczęło się od mojej siostry, która pojechała na Mauritius w celach służbowych. Pracuje w fajnym biurze podróży Sonriso, które organizuje wyjazdy między innymi na luksusowe rejsy po morzach i oceanach. Będąc na miejscu i wiedząc jaki rodzaj podróżowania mnie interesuje od razu poczuła, że Mauritius to idealne miejsce dla mnie. Szczególnie z uwagi na kuchnię, która w tym miejscu jest szalenie intrygująca. Na jednej małej wyspie łączą się smaki z wielu azjatyckich krajów. Są tam wpływy kuchni japońskiej, hinduskiej, chińskiej, tajskiej, afrykańskiej i europejskiej. Choć ludność zamieszkująca Mauritius mówi, że ich lokalne dania to kuchnia kreolska. No więc zauroczona opowieściami o "wyspie szczęśliwej" postanowiłam przekonać się o tym na własnej skórze. Linie lotnicze, które wybrałam to Turkish Airlines. I trzeba przyznać, że tak daleki lot z dobrymi liniami lotniczymi odbywa się bardzo spokojnie, a nawet powiedziałabym, że z ogromną dozą przyjemności. Business class to na prawdę pierwsza klasa! Dostałam upgrade dzięki uprzejmości linii, by polecieć w klasie biznes. Szczególną uwagę zwróciłam na jedzenie w samolocie, które wyglądało jak dania w dobrej restauracji. Sami zobaczcie!
Przesiadkę czyli transfer miałam w Istambule. Dzięki temu, że leciałam klasą biznesową mogłam skorzystać z dostępu do Turkish Airlines Lounge. I dzięki temu nie żałuję ani przez chwilę, że musiałam czekać na samolot na Mauritius kilka godzin. Piękne miejsce, z dobrym jedzeniem, ciszą i spokojem i pysznym winem. Gdy wracałam moja przesiadka trwała 10 godzin więc chai z dużą ilością cukru oraz specjały tureckiej kuchni były moim ukojeniem.
Gdy doleciałam na Mauritius czekał na mnie uprzejmy kierowca na lotnisku z Luxe Voyage i wyruszyłam z nim do hotelu (czytaj raju), który był pierwszym etapem mojej podróży. Przejażdżka do hotelu już zwiastowała problemy, gdyż widząc piękne widoki za oknem i słuchając kierowcy, jak pięknie opowiada o ludności zamieszkującej Mauritius wiedziałam już, że jak nastolatka zakochuje się po uszy w wyspie, która jest raczej daleko od mojego domu. Kierowca opowiedział mi ciekawą historię o tubylcach. Jak osiedlały się na Mauritiusie różne narodowości, które przybywały na wyspę w określonym celu. Jedni, by uprawiać trzcinę cukrową - inni by gotować i uczyć dzieci w szkołach. Poznałam wiele osób na wyspie o różnym kolorze oczu, włosów i skóry i oprócz mojej wspaniałej przewodniczki Esther, która pochodzi z Francji wszyscy pochodzą z Mauritiusa czyli są rdzennymi mieszkańcami. Pierwszy hotel, w którym zamieszkałam nazywa się The Ravenala Attitude. Jeśli kiedyś wyobrażałam sobie jak wygląda raj to myślę, że to miejsce mi go najbardziej przypomina. Wspaniała obsługa, kilka restauracji na obiekcie, najlepszy red snapper jakiego jadłam od czasu Tajlandii.
Esther i Leena - moje wspaniałe przewodniczki zabrały mnie już drugiego dnia do stolicy Port Louis. Miasto podzielone jest na dwie części - starą, zabytkową z najstarszym bazarem w mieście oraz nowoczesną, gdzie znajdują się wszystkie instytucje publiczne jak rząd czy banki. Mnie oczywiście interesowała ta stara cześć najbardziej ze względu na wspaniałe targowisko, na którym zachowane zostały stare tablice sprzed lat. To miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Hale podzielone są tematycznie: na jednej można kupić mięso, na kolejnej ryby, a największa część to przyprawy, owoce i warzywa i nie są ze sobą połączone. Trzeba wyjść na zewnątrz by przejść do kolejnej. Dzięki temu nie mieszają się zapachy. Na targowisku można spróbować lokalnych specjałów. Na mnie największe wrażenie zrobił koktajl z dodatkiem lodów śmietankowych czyli Aluda oraz naleśnik z pastą z mango i chilli czyli Dhall Puri.
Na Mauritiusie najpiękniejsze jest to, że tyle narodowości żyje obok siebie i nie ma żadnych tarć na tle politycznym czy społecznym. Urzędowym językiem jest angielski. Rząd jest francuski a zwyczaje hinduskie. Spacerując po Port Louis widać meczet islamski obok którego stoi kościół katolicki. Wszyscy są dla siebie mili i bardzo uśmiechnięci. Odwiedziłyśmy również China Town i najstarszą aptekę medycyny chińskiej w mieście. W środku znajdowało się chyba milion szufladek, w których pochowane były zioła. Tylko lekarz medycyny chińskiej może przepisać receptę na mieszankę ziół, która wyleczy daną osobę z jej dolegliwości. Zero leków - tylko zioła schowane w małych szufladkach. I tu również odwiedziłyśmy super miejsce. W małej uliczce swój mały zakład ma niezwykła kobieta, która piecze ciastka i sprzedaje do wszystkich cukierni i kawiarni w stolicy. Jeśli ktoś zamawia to ciasto - ma pewność że pochodzi z tego małego punktu. Bardzo skromna, niepozorna potentatka słodkości. Spacer po Port Louis to skarbnica historycznych treści. Gdy Mauritius przestał być kolonią i uzyskał niepodległość mieszkańcy zakopali "na wszelkie wypadek" wszystkie armaty w samym centrum miasta blisko swojego Białego Domu. Na wyspie rośnie bardzo dużo owoców, z których również przygotowują lokalny przysmak. Marynowane w occie owoce z dodatkiem chilli i soli.
e mnie życie "lokalsów" Esther zabrała mnie na niebiańską plażę Belle Mare, bez turystów, bez hoteli. Na plaży byłyśmy dosłownie same w towarzystwie bezkresnego oceanu, czystego piasku, otoczone pięknym śpiewem ptaków. Obiad zjadłyśmy w małej restauracji, która mieściła się na wzgórzu z widokiem na ocean. Widać, że na Mauritiusie nie zaczął się jeszcze turystyczny sezon. Posiłek także zjadłyśmy w samotności. Miałam to szczęście, że przywiozłam na wyspę lato i od momentu mojego przyjazdu zaczęły się na prawdę wysokie temperatury. Jednak najpiękniejsze spędzone tam chwile miały jeszcze nastąpić.
Pewnego wieczoru Esther zabrała mnie do hinduskiej rodziny na tzw. OTENTIK DINNER. Jest to rodzaj kolacji, gdzie mieszkańcy zapraszają gości do swojego domu i uczą ich przygotowania swoich lokalnych specjałów. Do kolacja zasiada cała rodzina wraz z całym wachlarzem swoich rodzinnych opowieści. Moja rodzina liczyła sobie 4 osoby, ale na kolacji było nas więcej. Para małżeńska ze stażem 20 lat, ich dwunastoletnia córka wraz z kuzynką i ośmioletni syn wraz z kuzynem. Uczyliśmy się jak zagniatać ciasto na roti, przygotowania curry z rybą, jak zrobić ciasto na pakorę. Po kolacji zaproponowałam, by pokazali mi jak mieszkają. Zobaczyłam cały dom i nagle wpadłam na pomysł, by zajrzeć im do...szafy. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ale jak zobaczyłam pięknie zdobione sari nie mogłam się powstrzymać i poprosiłam Panią domu, by pozwolił mi przymierzyć. Moja śmiała propozycja bardzo przypadła im do gustu i już za moment z Esther śmigałyśmy po domu jak prawdziwe hinduski. Nastolatki nauczyły mnie hinduskiej modlitwy i pokazały miejsce gdzie codziennie rano i wieczorem modlą się o zdrowie i szczęście dla całej rodziny. Zostałam naznaczona czarną kropką, gdyż nie posiadam męża i czerwoną kropką na znak odbytej wspólnie modlitwy. Potem zabrałam się za rozmowę z chłopakami i zdradzili mi tajemnicę, że uwielbiają tańczyć. Uwaga: wszystkie dzieci na Mauritiusie znają 3 języki: angielski, francuski i kreolski, który znacznie różni się od francuskiego. Ale ktoś kto zna francuski powinien w dużej części zrozumieć osobę, która mówi po kreolsku. Ale wracając do chłopaków: zrobiliśmy parkiet(czyli odsunęliśmy wszystkie meble na bok) i wszyscy wraz z rodzicami zaczęliśmy tańczyć przez kolejną godzinę...u nich w salonie 🙂 Wspaniały, prawdziwy, ciepły wieczór u kochającej się rodziny. Nawet jeśli cała zabawa była tylko na pokaz to weszłam w nią jak w masełko z wielką radością.
Kolejnego dnia dalej podróżowałyśmy po wyspie. Wypiłyśmy chai Emeraude Beach Attitude i odwiedziłyśmy urokliwy hotelik Friday Attitude. I tu kolejna przygoda. Z oceanu wyszedł fisherman, bez zębów, który miał przy sobie dziwne stworzonka. Musiałam go oczywiście zaczepić i zapytać co to za potwory z igłami. Opowiedział nam historię o chorej na serce siostrze dla której codziennie wychodzi w morze i łowi te owoce morza ze względu na właściwości, która pomogą jej zbudować siłę przed operacją serca. Te proteinowe cacka noszą nazwę "sea urchin". Poprosiłam go, by rozłupał mi jedną sztukę, by spróbować, jak smakują. Otworzył wersję żeńską (potrafił bezbłędnie odróżnić samice od samca). Spróbowałam na miejscu i na żywca. Esther przyniosła mi z kuchni tylko cytrynę. Ale co ważne: rybak powiedział nam, że zawsze trzeba zjeść osobnika żeńskiego i męskiego - dopiero wówczas możemy mieć pewność, że proteiny zadziałają. Zatem otworzył również samca. Zjadłam wszystko ze smakiem czekając na cud. Dla mnie jednak cudem była ta piękna historia. Rybak codziennie spędzał około 3 godziny w morzu, by złapać kilka sztuk dla chorej siostry.
Następnego dnia - przeprowadzka. Zmieniłam hotel. Tym razem miałam zamieszkać w Zilwa Attitude. I tak tez zrobiłam. Duży obiekt, rajska plaża, przepiękne baseny i co najważniejsze idealne Spa. Zaczęłam od masażu relaksacyjnego. Jako, że jestem fanką masaży wszędzie gdzie jestem na świecie staram się skorzystać z umiejętności masowania lokalnych kobiet. A tu zaskoczenie: masażystami są mężczyźni. Trochę byłam skrępowana na początku, ale cały zabieg wykonany był absolutnie uwzględniając moją strefę komfortu i ani przez chwilę nie poczułam się skrępowana. Drogie Panie - jednak Spa to totalna opcja relaksu dla nas. Skorzystałam z tego, przyznaję i nie żałuję.
To co mnie urzekło na Mauritiusie i zdecydowanie w tym właśnie hotelu to atrakcje dla dzieci. Kids Zone wyposażony był w wielki statek, w którym mogły przebywać dzieci i w sezonie letnim nawet jest klimatyzowany, by dzieciom nie było gorąco. Na statku są odpowiednio wyposażone kajuty do różnych zabaw: rysowania, oglądania bajek, grania w szachy, scrabble i inne gry. Można zostawić tam dziecko na czas plażowania lub razem z nim pobawić się na wielkim, ogrodzonym placu zabaw lub sali zabaw, która swoim wyglądem przypomina egzotyczną wyspę. Resztę dnia spędziłam w kuchni podglądając kucharzy jak gotują dla swoich gości. Następny dzień miał owocować w przygodę, której z pewnością nie zapomnę do końca życia. O 5 rano Esther zapukała do moich drzwi. Uprzedziła mnie o swojej wizycie poprzedniego wieczoru więc grzecznie poszłam spać dość wcześnie. Ubrałyśmy się w bluzy i poszłyśmy na małą przystań, gdzie czekała na nas łódka z uroczym rybakiem. Wypłynęłyśmy z nim na ocean, by przywitać wschód słońca. Podczas podróży rybak opowiedział mi historię ptaka o nazwie DODO - który jest najbardziej rozpoznawalnym ptakiem pochodzącym z Mauritiusa i do dziś jest narodowym symbolem wyspy. Ptaki ze względu na to iż nie miały w tamtym czasie żadnych "naturalnych" wrogów zatraciły całkowicie zdolność do latania . Miały też dość dużą masę. Jedni mówią, że ważyły 20 kg - inni, że nawet 50 kg. Gdy na wyspie pojawili się żeglarze i kupcy Dodo były dobrym źródłem mięsa dla nowo przybyłych. Gdy wyspę zaczęli zasiedlać ludzie wraz z innymi zwierzętami bezbronne nieloty nie miały jak ochronić gatunku. Podobno ostatniego ptaka widziano tam w XVII wieku. Historia Dodo jest ciągle żywa wśród mieszkańców mimo, że ślad po nim już dawno zaginął. Płynąc w stronę oceanu czekaliśmy na powitanie dnia. Gdy już widać było słońce na horyzoncie rybak wyciągnął dla nas kawę i przekąski. Powiedział: "z kawą jakoś tak zawsze raźniej o poranku". I tak sącząc gorący napój nagle pojawiło się słońce pochłaniając mnie bez reszty. Widząc jak jasne światło łączy się z linią oceanu miałam wrażenie jakbym stała się na chwilę częścią całego świata. Bezkres oceanu i bezkres słońca przez chwilę były jednością. A ja byłam razem z nimi. Wrażenie było piorunujące i na zawsze pozostanie w mej pamięci jako jeden z bajkowych momentów, który od razu wrzuciłam do mojego wirtualnego koszyka bezcennych chwil w życiu. Wschód trwał zaledwie kilkanaście sekund. Potem w milczeniu dokończyliśmy kawę oraz owoce i wróciliśmy na ziemię żegnając rybaka, który sam popłynął w siną dal.
Tego dnia odbyłam najlepszy kurs gotowania na wyspie. Niedaleko hotelu znajduje się mała wysepka o nazwie Grand Zil. Tam odbyłam szkolenie z klasycznych dań kuchni Mauritiusa gotując dla turystów, którzy mieli przypłynąć na lunch. Zanim rozpoczęłam gotowanie z kucharzami spróbowaliśmy lokalnego rumu pędzonego z dodatkiem ananasa i wanilii. Był bardzo słodki i w zasadzie w ogóle nie przypominał w smaku klasycznego rumu. Potem zabraliśmy się do roboty. Zrobiliśmy z szaszłyki z krewetkami, grillowanego kurczaka w sosie Teriyaki, sałatkę z buraków, sałatkę z mango z ziemniakami, curry z kurczakiem i pomidorami, puri dal i wiele drobnych przekąsek. Po dwóch godzinach przybyli turyści i razem zasiedliśmy do lunchu.
Mogłabym pisać o tym miejscu bez końca. Można żeglować, pływać na kajcie, surfować, nurkować, zwiedzać, wędkować i grać w golfa. A nawet jeździć konno. Mauritius kojarzył mi się niegdyś z luksusowym kurortem, który oprócz leżenia nad basenem lub na plaży nie ma nic do zaoferowania turystom. Po prostu turystyczny, kapiący luksus. Bardzo się pomyliłam i dlatego ten post to moje sprostowanie - co do myśli, które wcześniej miałam. Na pewno wrócę tam z moją rodziną - to świetne miejsce dla dzieci. Turkish Airlines ze swoja obsługą zadba o moje "żywe srebra" podczas długiego lotu, a sam Mauritius ze swoimi tolerancyjnymi mieszkańcami, piękną historią i świetną kuchnią będzie mnie zaskakiwać za każdym razem kiedy tam powrócę. To na prawdę jest "wyspa szczęśliwa", o której niegdyś pisał Konstanty Ildefons Gałczyński.
Bardzo dziękuje Attitude Hotels za wspaniałą opiekę i niezapomnianą przygodę! Drżyjcie narody - wrócę tam na pewno!
Cudowne zdjęcia 🙂
Świetne zdjęcia! Aż mam ochotę żeby tam pojechać. Piękna natura i piękne smaki:)
Kulinarne podróże rozwijają najbardziej, mam nadzieję, że odwiedzę kiedyś to miejsce !
Masz zęby w kolorze desek... to tak specjalnie?
Ale to fajny komentarz. Niespecjalnie...ale też to widzę 🙂 Pozdrawiam gorąco i dziękuję za ten komentarz
Często podróżuje byłem już w większości krajów ale żaden nie spodobał mi się jak Mauritius ,na początku poleciałem na dwa tygodnie gdzie zostałem miesiąc 😉 zwiedziłem całą wyspę oraz okoliczne wysepki poznałem mnóstwo ludzi (w większości ludzie niby z Afryki ale bardzo mili i kulturalni )lubię poznawać kulturę jeździłem również autobusami nie wiem czy prubowalas istne szaleństwo ...;) Mam taki plan za 3-5 lat pojechać i już zostać ...po takim pobycie mam tam w ciąż znajomych 😉 a teraz czas znowu zabiera. Się za robotę 😉 pozdrawiam i życzę powodzenia fajnie się czytało powspominalem sobie ;))))