Na jedno z miejsc, jako pasjonatka zdrowego żywienia, chcę zwrócić szczególną uwagę. To miejsce spełnionych marzeń na naszych, polskich szerokościach geograficznych. Dla mnie jako matki, która założyła niegdyś bloga kulinarnego dla swoich córek, by gromadzić im swoje zdrowe przepisy była to prawdziwa uczta dla podniebienia i wyprawa po nowe smaki. A wszystko to w otoczeniu głośnej ciszy. Głośnej, gdyż trudno było nie usłyszeć w tym bajecznie zielonym pejzażu kumkania żab, przelatującego stada kaczek i gęsi czy żwawych oddechów dzieci, które pozostawały w nieustającym biegu po trawie. Największym objawieniem był dla mnie niejaki Pan Marek – kucharz o osobowości bezszelestnego mnicha. W ciszy i skupieniu przygotowywał dla nas posiłki pozwalając nam tym samym zaprzestania trosk i myśli o tym, co będziemy jeść razem z naszymi pociechami. Siedząc przy wielkim, kaszubskim stole zostaliśmy ugoszczeni niczym angielscy królowie mogąc spokojnie oddać się uciechom...umysłowym. 9 dorosłych i jedna krzyżówka. Sami humaniści i zero odpowiedzi. No prawie zero. Do późnych godzin nocnych analizowaliśmy poszczególne hasła nie mogąc złapać analogii między głośnym jajem a SKRZEKIEM, czy zupą na parapecie, którą była ZA – SŁONA.
Takie miejsca nie powstają przez przypadek. Zazwyczaj tworzą je niezwykli ludzie. W tym przypadku jest dokładnie tak samo. Niezwykła para, zgrana rodzina. Porzucili wielki splendor naszego, polskiego świata i dotychczasowe życie, by nadać mu kompletnie inny wymiar. Przesunęli środek ciężkości z MIEĆ na BYĆ... I SĄ! Razem, szczęśliwi, z głową pełną kolejnych przygód i pomysłów. I z kuchnią Pana Marka, który stał się przez krótki czas obiektem moich obserwacji i bezwarunkowego zainteresowania. Bo jak przejść obojętnie obok mężczyzny, który wysyła swoją pomoc kuchenną do lasu, by nazrywała pokrzywy na zupę krem dla wszystkich gości. Zaserwował nam same rarytasy: dla dzieci rosół z gęsi, zerwane z drzewa jabłka smażone w cieście z musem malinowym (maliny z krzaka obok), lemoniada z rabarbarem, cydr jabłkowy własnej roboty, sałata z kurkami pod kołderką z pomidora malinówki, aromatyczna kasza z warzywami i duszoną wołowiną dla mięsnych lub soczystym arbuzem dla trawiastych, dżem brzoskwiniowy z miętą ogrodową, konfiturę truskawkową, mus jagodowy i wiele wiele innych smakołyków, które sprawiły, że już zawsze chcę tam wracać.
I wrócę niebawem z fajną propozycją dla innych. Zabiorę tam każda osobę, która będzie chciała nabrać pewnej świadomości zdrowej kuchni, wiedzy na temat odżywiania, umiejętności jak przygotować zbilansowane i smaczne posiłki. Zabiorę tam kobiety, które w bardzo profesjonalnym towarzystwie będą chciały się poruszać, pobiegać, porozciągać. To doskonałe miejsce, na naukę wypoczynku – umiejętności, która staje się problemem kobiet zbyt zorganizowanych, zbyt zapracowanych, czasem zbyt ambitnych. Nabieranie świadomości swojego organizmu oraz ciała połączone z błogim lenistwem w otoczeniu zielonej idylli to doskonały pomysł dla mnie i dla wielu pań, które dobrze znam. Dlatego zabiorę je tam i otworzę kolejną puszkę Pandory, by zaprosić więcej osób, których jeszcze nie poznałam, a myślą i czują podobnie jak ja. Przy okazji będę miała przyjemność podglądać Pana Marka – mistrza w kuchni zaklętego w bezszelestnego mnicha. Dziękuję "Chateau Maugo" – wrócę już wkrótce!